“Szczęśliwa ziemia” napisana jest w takim specyficznym, orbitowskim stylu. Lekko nadętym, chwilami nawet, mówiąc brzydko: egzaltowanym wręcz. Ale tylko lekko, akurat na tyle, na ile z tego samego słynęły książki poprzednie. Takim stylu trochę “cierpiącym”, takim: “nie warto”, “i tak się nie uda”, albo: “po co to komu?”. W stylu, który można łyknąć, dostosować się i polubić. Który można zrozumieć.
Bohaterem jest grupa przyjaciół, którzy dorastają i wreszcie rozstają się, co niestety czeka kiedyś każdą taką grupę. Przed rozstaniem jednak chłopcy przeżywają coś na kształt przygody, próbując odkryć tajemnicę miasteczka, jednego z tych, gdzie parafian jest więcej niż mieszkańców. Tajemnica dotyczy podziemi zamku i wiąże się z wyborem na resztę życia.
Po rozstaniu różnie sobie dają radę. Jeden z nich przy pomocy narracji pierwszoosobowej snuje smętną opowieść o sobie i miasteczku, lecz w odpowiednich miejscach przenosimy się w inne regiony Polski, by sprawdzić jak potoczyły się życia kolegów. Historie są interesujące, oczywiście głównie dla tych czytelników, którzy zainteresowani są stylem, o którym wspomniałem wyżej. Są to opowieści ciekawe, życiowe, odważne, bo skomplikowane w swej prostocie. Pokazują dokładnie to, co zdarza się tak wielu ludziom, a o czym dość rzadko można poczytać w książkach należących do literatury popularnej. Bo zdarzenia owe właśnie popularne nie są, za to są prawdziwe.
“Szczęśliwa ziemia” na pewno bardziej podoba mi się niż poprzednie książki Łukasza Orbitowskiego, bo jest po prostu dojrzalsza od na przykład “Tracę ciepło” czy “Horror show” (“Świętego Wrocławia” jeszcze nie czytałem), a tematyka odpowiada mi dużo bardziej niż ta z “Widm”. Rzecz jest doskonale ułożona, i trwa dokładnie tyle, ile trwać powinna. Jedyne, co średnio mi przypadło do gustu do rozłożenie książki na kilkadziesiąt podrozdziałów, które często wydawały mi się podziałami sztucznymi, ale cóż, to przecież pierdółka.
Książka jest udana, bo najpierw mówi o przyjaźni i obawach przed dorosłością i tym, czego tak wielu się obawia: odpowiedzialnością. A potem w udany sposób pokazuje, że wśród dorosłych tak, jak i u dzieci odpowiedzialność jest abstrakcyjną teorią, o której łatwo mówić i wymądrzać się, ale wprowadzić w życie? W dodatku swoje? Ha ha.
Przy czym “Szczęśliwa ziemia” ma szanse spodobać się także tym fanom, którzy tęsknią za opowiadaniami grozy, od których pisarz zaczynał karierę. Początek lektury, tak samo jak koniec to w zasadzie horror, i to dobry horror, gdzie groza jest znacznie mniej ważna niż bohaterowie, którym przyjdzie ją poznać; jest tylko dodatkiem dla tych postaci i ich historii.
Także jeśli lubisz raz na jakiś czas przeczytać coś, co służy nie tylko do samej rozrywki, ale przy czym można się też zastanowić, pospierać się lub z autorem zgodzić, polecam “Szczęśliwą ziemię”. A jeśli masz trzydzieścikilka lat i wrażenie, że zarówno starsi, jak i młodsi się już ustawili, i tylko Ty cały czas czekasz na coś w stylu: “kiedyś i ja będę”, to polecam jeszcze bardziej :)
Szczęśliwa ziemia
Sine Qua Non 2013