Jakby mi ktoś przepowiedział, że zachwycać się będę książką opowiadającą o wsi, pomyślałbym, że słaby z niego Nostradamus. I mocno bym się pomylił, bo opowieść o Józefie Wichrze, jego przodkach i potomkach, to rzecz jak najbardziej godna zachwytu.
Poznajemy Józefa gdy spogląda na zdjęcie sprzed bardzo wielu lat. Widnieje na nim on sam wraz z bratem i kolegą - trójka muzykantów, chodzącą od wsi do wsi i zabawiająca ludzi oberkami na weselach. Jest to punkt wyjściowy do rozpoczęcia wyprawy w przeszłość, gdzie muzykowanie i sprawy się z muzykowaniem wiążące są wspaniałym pretekstem do pokazania kilku losów ludzkich i życia podporządkowanego zwyczajom wsi. Tytułowe oberki to kolejne rozdziały, a każdy jest właśnie jakby pieśnią na następny temat - temat, który wynika ze wspomnienia poprzedniego. Stąd poznamy dzieciństwo Józefa i jego braci: Jana i Franciszka, ich ojca, Jakuba muzykanta, cofniemy się o ponad sto lat wstecz do czasów Macieja - pierwszego Wichra w okolicy, a także powrócimy do teraźniejszości, by spotkać wnuki, ludzi z innego już świata, który z rzadka sobie przypomina o wioskowych grajkach.
Trochę kojarzą mi się “Oberki…” z “Drachem” Szczepana Twardocha, bo zdaje mi się widzieć wiele wspólnych cech między losem prostego człowieka, chłopa, a robotnika, górnika ze Śląska. Żywoty zawładnięte przez zwyczaj i tradycję, gdzie każdy - ale to absolutnie każdy - ma swoje miejsce, gdzie nikt nie zadaje głupich pytań, tylko robi to, co do niego należy. Tu, podobnie jak w “Drachu” będziemy wędrować przez historię rodu Wichrów, z tym, że nie aż tak dosadnie, jak zrobił to Szczepan Twardoch, lecz spokojniej, w sposób bardziej uporządkowany. I gdzieś na tle losów ludzkich, z czasów, gdy wieś miała znaczenie, sprzed wojny, poprzez wojnę, do lat mniej więcej nam współczesnych, będziemy mogli obejrzeć przemijanie, odejście starego i nadejście nowego. A wspaniałe jest to, że autor choć czasem zbliża się do patosu (lecz trudno tego nie robić w opowieści o trudach życia), jednak nie poddaje się tylko tej kategorii opisu. Nie pokazuje herosów toczących codzienny bój z ziemią, walkę o każde ziarno zboża, o chleb, nic z tych rzeczy. Odwrotnie wręcz - przedstawiając nam muzykantów oddala się od typowej dla naszej literatury wizji wsi, tym bardziej i tym lepiej nam prostotę życia przedstawiając. Można się zanurzyć w opowieści, jest człowiek strasznie ciekaw co jeszcze się stanie, nim nadejdzie oczywista końcówka.
A całość napisana jest rewelacyjnie, choć bez dialogów, to z rozmowami, choć nie fantastycznie, to jednak z lekką nutką mistycyzmu typowego dla bezpośredniości dawnej tradycji. Język jest jednocześnie językiem opowieści, historii do pokazania, ale i czymś więcej, i nie chodzi mi tylko o to, że często jest fragmentem tekstu, jaki można wyśpiewać przy oberku właśnie. Ten język i te oberki znacznie lepiej kreują wzruszający opis ludzkich marzeń, nadziei, zawodów i rozczarowań, niż same losy bohaterów. Dobrze jest się czasem wzruszyć. Przy “Oberkach” można, i jest to jedna z tych książek, które po prostu czyta się do końca, bez przerw, jednym tchem, od razu, przy jednym posiedzeniu. Polecam serdecznie.
Powergraph 2014