Nie potrafię inaczej patrzeć na tę książkę, jak na kolejny element pewnego ciągu wydarzeń, tych które oddzielają pisarza od człowieka. “Wieloryby i ćmy”, jako zapis codzienności, znacznie bardziej formą przypominają niektóre wpisy twórcy na facebooku czy wypowiedzi udzielane w wywiadach czy w telewizji. To nie doskonała proza-fikcja, a wpisy, które momentami chce się nawet bardziej nazwać: postami. Szczepan Twardoch prowadził strony internetowe zatytułowane dziennikiem właśnie, i mam wrażenie, że przynajmniej część zaprezentowanych tu tekstów już czytałem. Choć może to styl powoduje, że treść zdaje się znajoma, nie będę się upierał.
Trudno nie zadawać sobie pytania o sens wydawania tego typu treści w tak młodym wieku twórcy. Z jednej strony źle mi z wyciąganiem takiego argumentu, wszak sam jestem nawet od pisarza nieco młodszy, a przecież i ja uważam, że niektóre kwestie, jakie mam do powiedzenia, warte są zapisania i dzielenia się nimi. :)) Z drugiej jednak strony nad książką stale wisi właśnie to zagadnienie: wiek pisarza i doświadczenie względem prezentowanych treści. Bo niestety rzadko można trafić tu na coś, co dorównuje prozie Twardocha (choć można!), znacznie częściej tekst zdaje się nie tylko pełen egzaltacji, a wręcz patetyczny. Zatem często i komiczny, a nie jestem przekonany, że taki był zamysł.
Gdyby to była zabawa - mogłaby zdawać się zrozumiała, gdybyśmy sobie dodali jakieś reguły. Na przykład zabawa polegająca na próbach stawiania siebie w rolach innych twórców, w ich sytuacjach, ale w naszym (pisarza) życiu. Ale to na zabawę nie wygląda, a na poważne przemyślenia na przeróżne tematy. Problem polega na tym, że zdanie twórcy rzadko bywa interesujące czy odkrywcze; to nie jest ten wnikliwy pisarz co w “Morfinie”, choć widać podobieństwo pod względem literackim, użytych słów i zbudowanych zdań, to niestety nie jest to.
Jest i trzecia strona - być może jest Szczepan Twardoch tak odważny, i tak odporny, że świadomie wydał rzecz dumnie nazwaną “Dziennikami” jak część pierwszą większej całości? Myślę, że pisze je wciąż, i że kwestią czasu jest wydanie tomu drugiego. Może po ukończeniu czterdziestki? I tak dalej? Może zamysłem jest bawienie się swoimi własnymi tekstami, myślami i spostrzeżeniami zmieniającymi się wraz z wiekiem, a przy okazji bawienie czytelnika? W takiej konfiguracji nie mam “Wielorybom i ćmom” nic do zarzucenia. Jednak czytelnikom, którzy szukają następnej “Morfiny”, “Wiecznego Grunwaldu” czy nawet “Dracha” tej pozycji nie polecam.
Wydawnictwo Literackie 2015