Pierwszą powieść z serii, której bohaterką jest Martine Poirot można położyć na półce z tymi “lżejszmi kryminałami”, obok Sary Blædel i Camilli Läckberg. To bardzo klasyczna w swej kompozycji historia, w której sama intryga nie jest przepełniona zagadkami wywołującymi ogromne zaskoczenie. Wręcz przeciwnie, pod tym względem książka jest dość prosta. Na szczęście oferuje coś więcej, coś, dzięki czemu drugi tom znalazł się w moim czytniku na długo przed ukończeniem lektury tomu pierwszego.
Mamy tu przede wszystkim udane postaci. Nie genialne, dopracowane pod każdym względem, ze wspaniale zarysowanymi profilami psychologicznymi, ale właśnie udane; na tyle, by chcieć je poznać bliżej. Poza tym autorka zaimponowała mi konsekwencją. Wyraźnie chce nam przypomnieć, że mimo całego tego idealizmu bijącego z różnych stron otaczającego nas świata tak naprawdę wszystko podporządkowane jest władzy i pieniądzom. A pokazano nam to na przykładzie nie jednego morderstwa, ale brutalnej historii, która sięga głęboko wstecz, i zawiera prawdziwą potworność. Tym gorszą, że tak realistyczną. Jakby tego było mało, w tle mamy jeszcze jedną opowieść, tym razem już sprzed wieków, której rozwiązaniem zajmuje się mąż bohaterki, historyk. Konksekwentnie, krok za krokiem poznajemy świat takim, jakim widzi go autorka, uświadamiając sobie, że niestety jest to właśnie nasz świat. Zawsze taki był i raczej takim już pozostanie.
Książka przez większość czasu jest spokojna, stonowana. Obraz Villette w Belgii, gdzie rozgrywa się akcja chwilami mógłby być nawet sielski. Miasto jakich wiele, ze swoimi mieszkańcami, gdzie są i ludzie dobrzy, i źli. Ten spokój ciekawie kontrastuje z brutalnymi wydarzeniami, powoduje to nietypowy efekt, pewne zamieszanie. Dzięki temu książka oferująca dość przeciętną historię kryminalną okazuje się być jednak ponadprzeciętna, a kilka powiedzianych tu prawd zostanie z czytelnikiem dłużej, niż tylko do momentu zamknięcia książki/czytnika.
Lärarinnan i Villette
Czarna Owca 2013