No i stało się - czwarta część serii S.T.A.L.K.E.R. Michała Gołkowskiego, a piąta powieść jego autorstwa w ogóle, jaką miałem okazję czytać, jakością mocno, ale to bardzo mocno ustępuje poprzednikom. Sztywny to nowy bohater, w ogóle nie trzeba znać wcześniejszych historii, ale ja jednak lojalnie ostrzegę: lepiej wpierw sięgnąć po nie, a Sztywniaka zostawić na koniec, bo to nie jest książka, która zachęca do dalszego poznawania autora.
Oczywiście, że zachowało się nieco klimatu, wszak bohater wędruje przez Zonę. Jest jednak zupełnie inną postacią niż Misza, jest bowiem zwykłym bandytą. No i pomysł jest fajny, nie da się ukryć - antybohaterowie też są mile widziani w literaturze. Niestety leży zupełnie wykonanie. I nie chodzi o to, że książka jest zwyczajnie wulgarna, zarówno w opisie języka jakiego używają postaci, jak i traktowania siebie nawzajem, szczególnie kobiet. Jasna sprawa, że tak bywa, rozumiem. Jednak sposób przedstawienia tych elementów jest tak płytki, wyraźnie skierowany do specyficznego rodzaju czytelnika: młodego, prawdopodobnie zaczytującego się w przygodach inkwizytora Madderdina czy innych książkach Jacka Piekary, czasem równie obleśnie napisanych, gdzie brzydota wydaje się nie być środkiem do celu, a celem samym w sobie.
Przeszkadzało mi to tym bardziej, że wiem, iż Michał Gołkowski pisać potrafi. Uznaję zatem książkę za swego rodzaju eksperyment, próbę dotarcia do nowych, innych czytelników. Końcówka książki jednak mnie troszkę uspokoiła, i jeśli pojawi się kolejna część, myślę, że zaryzykuję i po nią sięgnę. Widzę światełko w tunelu. :)