Trudno dziś znaleźć kogoś, kto mógłby nie wiedzieć czym i o czym jest powieść “Cujo”. Jedna z pierwszych powieści Stephena Kinga, o której dziś autor mówi, jakoby zupełnie nie pamiętał większej części procesu jej tworzenia, z powodu swojego aktywnego wówczas nałogu alkoholowego. Dla tych, którzy żyją pod kamieniem szybkie skierowanie na odpowiedni tor: jest to horror (patrz: nazwisko autora), którego głównym bohaterem jest pies rasy bernardyn. Chory na wściekliznę.
Wiadomo, że narrację to King ma świetną. A nim zaczął kreować tysiącstronicowe cegły potrzebujące nożyc potrafił zmieścić się z opowieścią w znacznie krótszych ramach, dzięki czemu narracja była tylko świetna, bez dłużyzn i zbędnych jednak słów, jak w wielu późniejszych powieściach. “Cujo” należy do tej właśnie kategorii - powieści raczej szybkiej, dynamicznej, pełnej zwrotów akcji. Ale wcale nie pozbawionej kingowskich dygresji o życiu codziennym człowieka amerykańskiego, o zdradach kobiet, braku honoru u mężczyzn, ogólnej tępocie ludzkości i dziecięcej ufności w przyjaźń i miłość, ale i podatności na złe wzory u dorosłych.
Jednak tym, co w książce bawi najlepiej jest pomysł, które lata później wykorzystali bracia Coen w filmie “Fargo” (powielony potem w serialu). Pokaz tego, jak życie może być złośliwe, gdy w ciągu jednej chwili zbiera się całkiem spora grupa tak zwanych zbiegów okoliczności, wywołanych najczęściej nieuwagą lub codzienną głupotą; powodujących, że zwykła zdawałoby się, codzienna sprawa, jedna z wielu do załatwienia, staje się śmiertelną pułapką. A taka dokładnie sytuacja przytrafiła się Donnie i jej synkowi. Po prostu zbieg niekorzystnych okoliczności, które zaowocowały przerażającym dramatem.
I to życie nieźle straszy. Dodatkowo lektura będzie przerażająca dla wszystkich miłośników psów, ale strasząca zupełnie innym rodzajem strachu. Choć terror sieje gigantyczna maszyna do zabijania ani przez chwilę czytelnik nie pała do niej nienawiścią, nie życzy Cujo śmierci, wręcz przeciwnie. Paskudna choroba została przez Kinga mistrzowsko zarysowana za pomocą udanej wędrówki wgłąb psiego umysłu. Kibicujemy Donnie i Tadowi, zagryzamy wargi ze zgryzoty, trzymamy kciuki i obgryzamy paznokcie ze stresu za tą parą nieszczęśników. Ale prawdziwy strach i ból odczuwamy na myśl o psie, który w danej chwili jest niebezpieczeństwem, ba, wręcz śmiercią, ale tak naprawdę to on jest największą ofiarą.