Zachwycając się powieściami takimi jak „Cujo” czy „Christine” najbardziej uderzał mnie talent autora do opisania czegoś prostego, pomysłu banalnego wręcz, w tak rozbudowany, ciekawy i pomysłowy sposób. Oto pisarstwo właśnie, to, co mnie z nóg zwala najbardziej – prosty pomysł ale wspaniałe., pełne polotu wykonanie. Niestety jednak każdy czasem może się potknąć, nawet Stephen King. Bo inaczej niż potknięcia i pomyłki nie potrafię nazwać tej miniatury, którą jest „Rok wilkołaka”.
Wytłumaczeniem formy ma być podobno zamówienie/prośba, aby autor przygotował coś niedługiego, zbudowanego z dwunastu fragmentów, co może znaleźć się na kalendarzu. King zatem wybrał postać wilkołaka, bo przecież jest autorem horrorów, a legendy mówią o przeobrażeniu w potwora w okresie pełni, czyli cyklu miesięcznym.
Mówi się, że autor po prostu się rozpisał – zresztą jest to wytłumaczenie, które obroni nawet najsłabszy adwokat, wszak wiadomo jak rozpisywać się King uwielbia. Dlatego z kalendarza nic nie wyszło, a „Rok wilkołaka” został wydany jako powieść, choć bardzo krótka. Sam sobie wyobrażam, że coś takiego powinno być przepięknie wydane, z ilustracjami (które faktycznie tu występują, także w wersji elektronicznej) i oddawane największym fanom jako specjalny okaz w ich kolekcji powieści Kinga. Coś na kształt trofeum. Bo wydanie książki dla niej samej… cóż, najlepsza to ona nie jest, stąd mój pomysł, bowiem tylko najwięksi fani prozy Mistrza tę pozycję docenią.
Jest to opowieść tak bardzo przewidywalna, tak bardzo pozbawiona elementu zaskoczenia, tak oczywista, że dziwię się, że nie funkcjonuje w sieci jako mem. Bo autentycznie mogłaby być czymś na kształt przysłowia, do którego czytelnicy by się odwoływali. – Wiesz, ostatnio czytałem to i to… I jak? Dobre? No, wyszedł taki „Rok wilkołaka”. Acha… No… – i aż czuć świadomość rozczarowania czytelnika, nic więcej dodawać nie trzeba.
Bardzo krótkie rozdziały ukazują kolejne ofiary w kolejnych miesiącach, w tle nieduże miasteczko, ale o ile zazwyczaj miasteczko i bohaterowie u Kinga bywają ciekawi, tak tu wszystko jest za krótkie by traktować postaci poważnie, nawet by je zapamiętać z imienia. Prawdę mówiąc aż brakuje typowych dla Kinga dłużyzn, brakuje by nagle powiedział: a, co mi tam, jedziemy jak zwykle! – i rozpisał historię na kilkaset stron, gdzie wilkołak byłby powodem tworzenia, ale treścią faktycznie bohaterowie i miejsce, w którym żyją. Bo znając możliwości Kinga „Rok wilkołaka” wygląda nie na coś po prostu krótkiego, ale raczej na coś szybkiego, stworzonego na kolanie byle jak, byle było.
Stąd uważam, że książeczka powinna być wydawana ekskluzywnie i najlepiej rozdawana przez autora fanom, bo nie wiem ile warto zapłacić za takie wykonanie, ale raczej mniej, niż więcej. A najlepiej nic.