Znany raczej z powieści należących do gatunku realizmu magicznego Guillame Musso czasem jednak robi skok w bok. Tak było w „Telefonie od anioła”, i tak też jest w przypadku „Central Parku”. Ponownie staniemy się świadkami rodzącego się uczucia między dwojgiem ludzi, i ponownie nastąpi to w bardzo nietypowych, interesujących okolicznościach.
Bohaterów poznajemy na ławce w parku. Budzą się nie dość, że obok siebie, obcy, i nie dość, że spięci kajdankami (w sensie: ze sobą spięci), to jeszcze ani ona, ani on nie potrafią sobie przypomnieć końcówki poprzedniego wieczoru. Normalnie bym się takim początkiem niespecjalnie zainteresował – brzmi jak rozpoczęcie kolejnej powieści sensacyjno-kryminalnej z gatunku zabili go i uciekł, ale to jest Musso. Znając już jego kilka książek wiem, że można się spodziewać czegoś nieprzewidzianego, zaskakującego. A przy tym lektury lekkiej i niewymagającej. Super na lato.
I tak też jest; początkowy thriller wydaje się iść utartą ścieżką, podczas lektury po głowie chodzą nazwiska żyjących z tego gatunku rzemieślników, Tess Gerritsen, Alex Kava itp. Aż tu nagle przychodzi to, na co fan Musso czeka i od tego momentu trudno być niezadowolonym czytelnikiem. Książka faktycznie zbacza z drogi w kierunku zupełnie innych, nieprzewidzianych tematów, i pozostając lekturą lekką dostarcza jednak coś więcej, niż po prostu kolejny thriller z happy endem.
Czasem tak jest, że czytelnik robi sobie przerwę od literatury. Bo jakaś powieść go zmęczyła, bo zaczął kilka różnych, a żadna nie chce wciągnąć. I tu z pomocą przychodzi Guillame Musso – mój wybór numer jeden w takich literacko-kacowych sytuacjach. Przy jego książkach się odpoczywa wciąż jednak czytając, czyli można uciec od innego rodzaju kaca: wywołanego odstawieniem książek. Doskonały na chwile z cyklu chcę czytać ale sam nie wiem czego chcę, polecam, sprawdzone.