Napisany pięćdziesiąt lat temu “Człowiek z Wysokiego Zamku” przedstawia historię alternatywną; taką, w której Niemcy razem z Japonią zwyciężyły w drugiej wojnie światowej. Philip K. Dick dzięki swoim doskonale wykreowanym bohaterom rewelacyjnie pokazuje ten nasz, ale inny świat, gdzie Stany przegrały, bowiem Roosevelt został zamordowany, Erwin Rommel spokojnie pokonał Anglię, która lekkomyślnie od władzy odsunęła Churchilla, kanclerzem Niemiec jest Bormann, Goering udaje rzymskiego patrycjusza od orgii, Goebbels wciąż pisze swoje propagandowe przemówienia, a Baldur von Schirach jest wymarzonym kolejnym kanclerzem dla wszystkich nieco bardziej umiarkowanych w poglądach.
USA zostały podzielone na kilka krajów. Wschód jest naturalnie opanowany przez Niemcy, świetnie prosperuje pod ich rządami, gospodarka kwitnie, a za znikającymi z ulic Żydami i przedstawicielami innych “niearyjskich” mniejszości mało kto tęskni. Środek Stanów to prawie wolne państwo, mające jednak nieco wspólnego z Zachodem, gdzie istnieje kolejny kraj, tym razem zależny od zwycięskiej, cesarskiej Japonii. Tam też rozgrywa się ogromna większość akcji, w dawnej Kalifornii, czyli miejscu zamieszkania Philipa K. Dicka.
Jest kilkoro bohaterów, a każdy z nich świetnie wpisuje się w świat przedstawiony, każdy jest postacią niezbędną, by móc jak najlepiej ogarnąć całość. Przede wszystkim poznajemy zwykłych mieszkańców tego dziwnego państwa, opanowanego całkowicie przez zwyczaje z Dalekiego Wschodu; zwyczaje, dodajmy, wcale nie do końca japońskie, ale przez Japończyków zagarnięte i wprowadzone do ich nietypowego sposobu na życie. Wszędzie obecne jest to dziwne, specyficzne poczucie honoru, tak niezrozumiałe dla “białego człowieka”; panuje także zamiłowanie do kolekcjonowania, a sprytni Amerykanie próbują się wpasować w ten świat, gdzie są obywatelami gorszej kategorii. Znajdziemy tu zarówno oportunistów, jak właściciel sklepu z antykami, próbujący uznać wyższość Japończyków, ale i ludzi nieco sprytniejszych, jak rzemieślnicy tworzący firmę mającą na celu wciskanie Japończykom-kolekcjonerom dobrego, tak przez nich upragnionego kitu, wreszcie samych przedstawicieli “klasy panującej”.
Każda z postaci, czy to Amerykanin, czy Japończyk, czy Niemiec, obcuje przez pewien czas z krążącą w drugim obiegu powieścią, która w Niemieckiej części świata jest zakazana, a w pozostałych także niemile widziana, przynajmniej z oficjalnego punktu widzenia. Powieść przedstawia fikcyjny świat, w którym to jednak nie Niemcy i Japonia okazali się zwycięzcami, a Anglia i Stany Zjednoczone. Powieść jest bardzo realistyczna, i napisana w taki sposób, że zbiera coraz więcej fanów. W końcu i czytelnik jest w stanie się zapoznać z jej fragmentami, a znając naszą wersję przebiegu drugiej wojny światowej z miejsca można poczuć moc fikcyjnej książki.
“Człowiek z Wysokiego Zamku” poza wspaniałą historią oczywiście ma także i drugie dno, zajmuje się różnymi problemami. Najciekawszym z nich wydaje się być różnica między światem, gdzie rządzi faszyzm, a nieco bardziej demokratycznym - i nie chodzi w zasadzie nawet o nasz świat, co ten pokazany w zachodniej i środkowej części dawnych Stanów Zjednoczonych. Autor bez najmniejszej sympatii dla faszystów i nazistów pokazuje, że jednak pewne sprawy w takim właśnie ustroju można przeprowadzić łatwiej; a wychodząc z tego założenia zaczyna wraz z bohaterami bawić się w snucie wizji na temat ustroju lepszego zarówno od tego znanego z Niemiec z lat trzydziestych, jak i tego, który zwiemy demokracją.
Nie mogło zabraknąć także elementów, z jakich Philip K. Dick jest znany najlepiej, czyli swego rodzaju poszukiwania odpowiedzi na pytanie: kto jest kim, co jest czym, gdzie jest świat realny, a gdzie fikcyjny? I wielbiciele tej strony autora także będą zadowoleni, bowiem bardzo sprytnie i w ogóle nie nachalnie Dick w niektórych miejscach zaczyna bawić się światami, miesza ten, który znają bohaterowie z tym, jaki pokazuje im zakazana książka oraz tym, jaki znamy my - efekt jest zachwycający, książki w żaden sposób nie można po prostu skończyć, zamknąć i zapomnieć - po przeczytaniu ostatniego rozdziału zaczyna się jej drugie życie, teraz już bezpośrednio w głowie czytelnika. I to w prozie Dicka jest najlepsze: mamy o czym pomyśleć, jest się nad czym zastanawiać, a przy tym sama historia wcale nie była trudna i skomplikowana, wręcz przeciwnie: pełna ciekawych zwrotów akcji i świetnych dialogów. Momentami oferowała dramat, gdzie indziej można było boki zrywać ze śmiechu.
Naprawdę nie rozumiem dlaczego tego autora prawie zawsze przedstawia się jako znanego głównie z rzekomej choroby psychicznej. Zaczynam wierzyć, że to efekt jakiegoś spisku, wywołanego przez zawistnych, pełnych zazdrości konkurentów. Facet był geniuszem, nie szaleńcem.
The Man in the High Castle
Rebis 2006