Wiele się spodziewałem po tej książce. Wszak autorka już udowodniła, że nie tylko o młodocianych czarodziejach pisać potrafi - “Trafny wybór” podobał mi się bardzo, podobnie umiejętność pokazywania świata w dość przygnębiający, brutalny, ale bardzo realny sposób. Cała ta gadanina o tym, jak to powieść przeszła bez echa dopóki na jaw nie wyszło, że autor jest nie dość, że płci żeńskiej, to jeszcze ma tak słynne nazwisko mnie nie obeszła w ogóle. Z zainteresowaniem natomiast czytałem o plotkach mówiących jakoby “Wołanie kukułki” miało być pierwszym tomem zakrojonego na znacznie szerszą skalę cyklu.
No i po lekturze uczucia mam… ambiwalentne? Kurczę, z której strony bym nie próbował, jak bym nie kombinował, tak za każdym razem wychodzi mi, że powieść jest jedynie przeciętna, w najlepszym wypadku: dostatecznie dobra. Bez fajerwerków, z niewielką ilością polotu. Kto wie, czy nie dlatego Joanne K. Rowling wydała ją pod pseudonimem? Żeby czytelnik nie miał specjalnie wygórowanych oczekiwań? No bo, kurde bele, ja miałem i pewnie stąd jestem jednak dość zawiedziony.
Bohaterem jest prywatny detektyw o imieniu Cormoran Strike. Poznajemy go w sytuacji, gdy mocno tonie w długach, w ogóle o siebie nie dba, wygląda starzej, niż powinien (a nie ma jeszcze czterdziestki) na domiar złego właśnie porzuca go miłość jego życia. Poznajemy go dość sprytnie, bo z perspektywy kolejnej postaci - niejakiej Robin, wynajętej przez outsourcingową firmę tymczasowej sekretarki. I tu jest pierwszy zgrzyt, bo szybko Cormoran zajmuje przynależną mu pierwszą pozycję zainteresowania autorki, podczas gdy poznawanie go właśnie przez Robin jest o wiele bardziej zajmujące.
Moja Mama bardzo ładnie powiedziała o tej książce, że to taka dzisiejsza Agatha Christie. Był to komplement. Ja sam przyznam, że owszem, pewne skojarzenia z tą pisarką też miałem, ale już znacznie mniej pozytywne. Takiego bowiem pecha mam, że te kilka powieści, które pani Christie poznałem nie były w stanie mnie zaskoczyć. Także i tutaj niemal od początku widziałem kto i jak, nie wiedziałem jedynie dlaczego, a gdy się dowiedziałem, to znowu spotkało mnie rozczarowanie… bo lubię większe fajerwerki od tak klasycznych motywów pchających ludzi do zbrodni. A jeśli już zbrodnie klasyczne, to z większymi emocjami; po książkach twórców takich jak Håkan Nesser czy Åsa Larsson, ma się pewne wymagania co do kryminału :)
Także odważę się głośno powiedzieć, że powieść jest jakby zmarnowana. Bo bohaterom nic nie brakuje, poza nieco bardziej interesującym ich przedstawieniem. Mam wielką nadzieję, że jeśli plotki mówiły prawdę, i kolejne tomy powstaną, to będą opowiadały po prostu o ciekawszej zbrodni. Całe szczęście, że Strike i Robin byli na tyle interesujący, żeby jednak chcieć wiedzieć co było dalej, zarówno ze związkiem jej, jak i jego :-)
The Cuckoo’s Calling
Wydawnictwo Dolnośląskie 2013