Podobno Henning Mankell zamierzał napisać więcej kryminałów, w których bohaterem jest Linda Wallander, córka słynnego Kurta. Ale zdarzyła się tragedia: aktorka grająca rolę Lindy w pierwszym sezonie serialu "Wallander", Johanna Sällström, popełniła samobójstwo. Autor zdruzgotany tym tragicznym wydarzeniem nie był w stanie powrócić do tej postaci; tym bardziej, że sam przecież wymyślił Lindę jako osobę, która miała za sobą samobójcze próby, ale wyszła z depresji zwycięsko, by spełniać się w życiu nie tylko jako policjantka, ale przede wszystkim jako żona i matka.
Wspomniany serial rozpoczynał się od przeniesienia na srebrny ekran właśnie tej książki. Zatem spieszę donieść, że wersja telewizyjna jest jedynie podobna do oryginału; powieść choć w swej wymowie jest identyczna, to same wydarzenia, jak i bohaterów pokazuje nieco inaczej, zatem lektura jest przyjemna także dla tych, którzy widzieli już "Nim nadejdzie mróz" w TV.
Książka przedstawia nam nową bohaterkę, na którą wielu czekało. Linda stosunkowo często występowała w książkach o Wallanderze, i tam właśnie poznaliśmy ją na tyle, by oczekiwać wręcz od pisarza przeniesienia na papier także jej historii. Jest jednak powieść także powrotem do samego Kurta, tym razem oglądamy go z perspektywy córki, i jest jednocześnie tym samym, znanym nam doskonale policjantem, jak i kimś nowym, widzianym z zupełnie innej strony. Mankell z typowym dla siebie wdziękiem i niebywałą swobodą bawi się prezentując kolejne dziesiątki niezwykle interesujących scen z cyklu "ojciec i córka", odbywanych zarówno teraz, w roku 2001, gdy toczy się akcja powieści, jak i dawniej, w czasach, gdy Kurt wciąż był żonaty, a Linda była dzieckiem. Obraz tej pary - pary bardzo nietypowej, pary osób tak do siebie podobnych, posiadających ten same wady, pary którą oprócz uczucia miłości łączy też wiele negatywnych emocji - obraz ten jest równie istotny dla powieści jak jej druga, ta bardziej "kryminalna" treść.
A jest owa treść czymś, co będzie wzbudzało w niektórych czytelnikach strach. Mankell pokazuje nam coś, co w naszym kraju wciąż bywa traktowane jako kontrowersja: pokazuje nam sektę, ale nie jako grupę ludzi oderwanych od rzeczywistości, grupę ludzi słabych psychicznie, poddających się manipulacji. Nie, Mankell idzie znacznie dalej, i między wierszami powieści pokazuje czytelnikowi, że w zasadzie każdy rodzaj religii, wiary w nadprzyrodzone rzeczy, wiary w słowa zapisane w jakichś księgach sprzed setek lub tysięcy lat - każde tego typu zachowanie jest manipulacją. Bardzo podobało mi się pokazanie czytelnikowi Szwecji jako narodu, w którym wiara w Boga jest raczej czymś abstrakcyjnym, czymś, co owszem, jest obok, ale wielu ludzi świetnie sobie radzi bez niej. Jakby Mankell mówił, że wiara i rozsądek wzajemnie się wykluczają, zatem nie ma sensu szukać ludzi wierzących wśród przedstawicieli tych zawodów, gdzie posiadanie zdrowego rozsądku jest obowiązkiem. Tu nikt nie pyta żadnych kościelnych władz o pozwolenie na przesłuchanie kapłana, tu nikt nie liczy się z abstrakcją wiary, gdy trzeba wyjaśnić morderstwo, przestępstwo. Nie ma tu kultu takiego, jak u nas, gdzie nie da się otworzyć gazety by zaraz nie spostrzec jak to dzielna polska władza rozdaje pieniądze na miejsca kultu, czy muzea poświęcone księżom, podczas gdy uczciwie zarabiający na życie ludzie, ci, którzy żyją z efektów realnej pracy swoich rąk pozostawieni są sami sobie.
"Nim nadzejdzie mróz" to kawałek doskonałej literatury. Jest to kryminał, ale jak zwykle u Henninga Mankella jest to też po prostu powieść, przedstawienie ludzkich dramatów, niespełnionych oczekiwań i utraconych nadziei. Jedyną wadą książki jest jej długość, chwilami miałem wrażenie, że jest po prostu nieco przegadana. Nie na tyle jednak, by lektura stała się męcząca. Polecam, także tym, którzy znają już "Powrót nauczyciela tańca" - bohater tamtej książki, Stefan Lindman także tu występuje.
Innan frosten
W.A.B. 2012