Rhiannon Frater to postać, na którą z uwielbieniem spoglądają wszyscy pisarze (i “pisarze”) marzący o karierze przy pomocy self-publishingu. Autorka swoje krótkie rozdziały większej historii wpierw publikowała w internecie, następnie wydała pod postacią ebooka, a pewnego dnia wydawcy sami zaczęli ją atakować prośbami o możliwość wydania jej trylogii “Zmierzch świata żywych”. Wszystko to miało miejsce pod koniec pierwszej dekady tego tysiąclecia, gdy jeszcze tematyka zombie nie była tak powszechna i popularna, jak jest dzisiaj. To bardzo ważna informacja - książki nie powstały na fali ogromnego hype’u jaki trwa od kilku lat dzięki komiksowi, a potem także serialowi, książkom i grom z serii The Walking Dead. To odrębne przedsięwzięcie, które powstało z potrzeby pisania, nie zarabiania.
Rhiannon Frater to wielka wielbicielka Georga Romero, jak zresztą 99% fanów filmów o zombie, przecież to swego rodzaju wyrocznia w tym gatunku. Pisarka mieszka w Teksasie, dość specyficznym miejscu w USA, gdzie ludzie często udają głupszych niż w rzeczywistości są i żyją niejako obok reszty ameryki, dbając przede wszystkim o teksańczyków, o samych siebie. Niewielkie miasteczka rozrzucone na ogromnym, spalonym słońcem obszarze to idealne miejsce na rozpoczęcie cyklu o apokalipsie zombie (The Walking Dead także rozgrywa się na południu USA, to naturalne miejsce dla tematu).
Całość rozpoczyna się w dniu pierwszym, gdy wszystko dopiero się rozpoczyna. Bohaterki poznajemy w sytuacji dramatycznej: Katie pędzi samochodem w poszukiwaniu ojca, roztrzęsiona po śmierci swojej żony, i tak trafia na Jenni - maltretowaną przez męża kobietę, próbującą uciec przed jego ożywionym zwłokami oraz przemienionymi w zombie małymi dziećmi. Całość napisana jest bardzo dynamicznie, z ogromnym zaangażowaniem i polotem, a autorka posługuje się językiem prostym, ale bardzo dosadnym. Doskonale zrozumiałym.
Apokalipsa zombie to nie jest historia o żywych trupach, krwi, flakach i konsumowaniu mózgu. Choć te właśnie elementy są na pierwszym planie, to apokalipsa zombie tak naprawdę powinna opowiadać o ludziach, o nas samych. Tego nauczył nas George Romero i tak też fabułę prowadzi Rhiannon Frater. Po zgromadzeniu wszystkich osób dramatu w jednym miejscu szybko okazuje się, że zombie to problem co prawda największy, ale też najmniejszy. Bowiem gdy tylko ludzie poczuli odrobinę bezpieczeństwa za murami sprawnie zbudowanego fortu (teksańczycy nie myślą zbyt długo, od razu biorą się do pracy) do głosu doszły typowe dla naszego gatunku zachowania: przemoc, gniew, manipulacja. Zagrożenie przychodzi zarówno z zewnątrz (grupy bandytów dbających tylko o zaspokajanie swoich najbardziej prymitywnych pragnień) jak i pojawia się wewnątrz (politycy odsunięci od władzy już planujący nowy świat, a także codzienna, ludzka głupota). Całość natomiast pokazana jest przy pomocy kilku najbardziej wyrazistych postaci, dzięki czemu w trylogii jest wszystko, o czym w apokalipsie zombie można marzyć: mnóstwo dramatu, brutalnego realizmu, okrutnej prawdy o ludziach, ale i miłość, zaangażowanie, jedność w obliczu zagrożenia, heroiczne czyny.
Kupiłem na próbę pierwszy tom i już po kilku obróceniach strony w Kindle’u dokupiłem resztę. Mógłbym pisać co jest doskonałe w trylogii długo, ale nie o to chodzi. Ograniczę się do stwierdzenia, że Rhiannon Frater spisała się naprawdę świetnie i dla fana apokalipsy zombie “Zmierzch świata żywych” jest lekturą obowiązkową. Całość jest tak dobra, jak pierwsze, najlepsze odcinki komiksu The Walking Dead, od lektury nie można się oderwać. Oczywiście z czasem pojawiają się zgrzyty, niektóre rozwiązania nie muszą się czytelnikowi podobać - ale to także jest zaletą cyklu: fakt, że autorka szła swoją drogą, do samego końca opowiadała swoją historię, nie poddając jej żelaznym, znanym wszystkim, zatem pozbawionym niespodzianek regułom rządzącym gatunkiem.
Polecam wszystkim fanom apokalipsy z udziałem nieumarłych. Słowa krytyki natomiast kieruję w stronę wydawcy, który przygotował ebooki beznadziejnie, niczym większość wydawców kilka lat temu, byle jak, byle było, byle wystawić do sprzedaży. Oczekiwałbym, że całość zostanie poprawiona, bo wiecie, jak już się wydaje takie fajne, skierowane do specyficznego czytelnika rzeczy, to i o ebooka można by zadbać bardziej. Ja swoje poprawiłem sam, mam nadzieję że wydawca zadba o resztę czytelników i ochrzani góry na dół tego, kto te ebooki zrobił, bo w takim stanie, jak je znalazłem po zakupie to jest jakaś katastrofa, a nie elektroniczna wersja książki.
The First Days
Fighting to Survive
Siege
Vesper 2013