“The Burning Land” to piąty tom cyklu na zachodzie zwanego Opowieściami o Saksonach, a u nas zupełnie odwrotnie: Wojnami Wikingów. Bernard Cornwell kontynuuje tu historię życia Uhtreda z Babbenburga, Pana Wojny, dzięki któremu Alfred zwany Wielkim położył podwaliny pod stworzenie państwa zwanego Anglią.
Akcja książki rozgrywa się kilka lat po wydarzeniach znanych z “Pieśni Miecza”. I podobnie jak w tej właśnie książce, i tutaj cała historia przedstawiona jest przy pomocy częstych wycieczek do dni, gdy Uhtred jako starzec opowiada o swoich bojach z sarkazmem odnosząc się do wydarzeń, w których brał udział, które zna, a które dzięki mnichom przedstawiane są zupełnie inaczej. Drażni go fakt nazywania bohaterami tchórzy, zniekształcania rzeczywistości w taki sposób, żeby każde zwycięstwo przypisywać Bogu chrześcijan, a każdą porażkę pogańskiemu plugastwu. Jednak gdy już opowieść zacznie, natychmiast przenosi się w przeszłość, do dni, gdy był Panem Wojny, gdy jego imię znane było na całej Wyspie, w trzech królestwach, i gdy możni świata prześcigali się w wysiłkach utrzymania Uhtreda po swojej stronie.
Książka, zupełnie tak, jak poprzednie, przejmuje zupełną kontrolę nad czytelnikiem. IX wiek w dzisiejszej Anglii to okrutne dla ludzi czasy, w których życie można było stracić dosłownie w każdej chwili, zupełnie bez powodu. Ogarnięty wojnami kraj, niepewne sojusze bazujące na jeszcze mniej pewnych założeniach, ślepa wiara w Boga, kreowana przez żądnych władzy fanatyków, brak zasad i reguł rządzących zdobywaniem tronu, nieśmiałe próby wprowadzenia dziedziczności, podporządkowanie wszystkiego i wszystkich kilku chciwym głupcom z papieżem na czele - to czas, w którym trudno o miejsce na spokojne życie, na miłość, na dopilnowanie wychowania potomstwa. O tym wszystkim przekona się Uhtred - już nie tylko wspaniały strateg i doskonały wojownik, ale też mąż (tym razem szczęśliwy) i ojciec. Lektura o losie, jaki zgotowali mu wszyscy, którzy Uhtredowi zawdzięczają nie tylko życie, ale też zaszczyty i władzę jest bardzo bolesnym doświadczeniem, choć przecież pokazuje o ludziach całą prawdę. Emocje są ogromne.
Na tym etapie - w momencie lektury piątego tomu, gdy szósty i siódmy już zostały zakupione i czekają w czytniku (bowiem na zachodzie powieści Cornwella można spokojnie kupić na Kindle, nie to, co u nas, choć jest dość drogo), a ósmy, planowany na jesień powoduje, że ta pora roku zdaje się zapowiadać bardzo przyjemnie - lektura o wojnach Saksonów z Duńczykami jest już niczym nałóg. Krótko mówiąc: Bernard Cornwell to niesamowity pisarz, który nie dość, że potrafi opowiedzieć o interesujących czasach tak, jakby w nich żył, to jeszcze jest w stanie wykreować bardzo wciągającą, realistyczną historię genialnie wplecioną w Historię, tę prawdziwą. Od momentu rozpoczęcia lektury cyklu nie opuszcza mnie chęć konfrontowania wydarzeń, które poznaję na kartach książek z tymi, które zapisano w podręcznikach. To jest dopiero umiejętność, prawda? Bo przecież historia Anglii jest mi tak samo obojętna, jak historia, bo ja wiem, Grenlandii? A tu proszę: nagle okazało się, że pragnienie zdobycia wiedzy jest tak duże, że co i rusz przerywam sobie lekturę zaglądając w zakamarki internetu w poszukiwaniu informacji o postaciach, które spotkałem na kartach książki. To dopiero sztuka, czapki z głów :-)